Translations in context of "odwróciła się w kierunku" in Polish-English from Reverso Context: Po tym okresie kiedy produkcja przestała być opłacalna, Denia odwróciła się w kierunku turystyki.
Tłumaczenia w kontekście hasła "odwróciła się od nas" z polskiego na angielski od Reverso Context: Odwróciła się od nas, poszła tam, do tego potwora.
Początkowo jej reakcja była taka, jak się spodziewałam. Na wiadomość, że ojczym gwałci mnie od dwóch lat, matka zamarła. Przez dłuższą chwilę stała i patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Gdy już się jednak otrząsnęła, na jej twarzy pojawił się grymas wściekłości. Podbiegła do mnie, zamachnęła się i uderzyła mnie w
Tłumaczenia w kontekście hasła "odwróciła go ode" z polskiego na angielski od Reverso Context: Byłem dla niego wszystkim dopóki nie pojawiła się ta cała Hope i wszystko zmieniła, odwróciła go ode mnie.
przecież mnie kocha. dlaczego odwróciła się ode mnie. więc takim ruchem głowy. można odwrócić się od świata. na którym ćwierkają wróble. i młodzi ludzie chodzą. w krzyczących krawatach. Ona jest teraz sama. w obliczu martwej ściany.
Vay Nhanh Fast Money. Przykłady użycia Się ode mnie odwróciła w zdaniu i ich tłumaczeniach Nie odejdę póki nie powiesz mi co się zmieniło. Dlaczego się ode mnie odwróciłaś od nas?Miałyśmy być dziś zespołem powiedziałaś mi co mam zrobić i się ode mnie odwróciłaś?Interessant denn in meiner Welt… warst du diejenige die mir den Rücken zugewandt hast den einzigen Menschen der sich je um mich gekümmert hat dazu gekriegt sich von mir hat immer versucht dein Herz von meinem getrennt zu halten. Wyniki: 14, Czas: Się ode mnie odwróciła w różnych językach Czeski -se ode mě odvrátila Słowo przez tłumaczenia słowa Wyrażenia w porządku alfabetycznym
Henryk W. został skazany na ćwierć wieku więzienia za pobicie na śmierć żony, która chciała od niego odejśćTaką karą nie jest usatysfakcjonowana córka ofiary, która boi się o życie. Według zeznań świadka Henryk miał zlecić oblanie jej kwasemMężczyzna konsekwentnie przekonuje, że zabójstwo było "wypadkiem" w czasie obrony koniecznejWięcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu. Jeśli nie chcesz przegapić żadnych istotnych wiadomości — zapisz się na nasz newsletter41-letni Henryk W. został oskarżony o to, że działając w zamiarze bezpośrednim, pobił na śmierć swoją 52-letnią żonę Elżbietę W., która chciała od niego odejść. Do tragedii doszło 3 kwietnia 2021 r. w Legnicy. Ponad rok później, 8 lipca 2022 r. zapadł wyrok: winny, skazany na 25 lat więzienia i 50 tys. zł nawiązki dla córki ofiary."Boję się, że wróci i zrobi, co obiecał"Strach, który na co dzień przeżywa Pamela Bil, córka zamordowanej legniczanki, wyraźnie odbija się na jej zdrowiu. Blada, z podkrążonymi oczami, drżącym głosem opowiadała o tym, co mimo upływu czasu nadal przeżywa.— Ja bym tylko chciała prosić, żeby sąd ukarał Henryka W. taką karą, żebym się już nie musiała nigdy w życiu bać, że przyjdzie i skrzywdzi nas po raz kolejny. Henryk zniszczył życie nam wszystkim. Straciłam nie tylko mamę. Odwróciła się ode mnie cała rodzina, bojąc się brać w tym udział — wyjaśniała w czasie mów Bil ze zdjęciem zamordowanej mamy - Piotr Wierzbicki / OnetWraz z dziećmi wciąż jest pod opieką psychologa. — Skoro Heniek planował to [zabójstwo] 4 lata, to co zrobi mnie po 20, 10 czy 8 latach, gdy wyjdzie z więzienia. W nim tylko chęć zemsty rośnie. Za każdym razem jak przychodził do nas (...) nawet jak policja go zabierała, to odgrażał się, że zrobi nam coś złego, że zabije mnie i mamę. Ja po prostu chciałabym zacząć normalnie żyć i nie bać się, że pewnego dnia on wróci i zrobi to, co obiecał wiele lat temu — mówiła pani że będzie się odwoływać od nieprawomocnego jeszcze wyroku. Dla niej żadna kara poza dożywociem nie będzie Elżbiety W. - Piotr Wierzbicki / OnetCzytaj również: Wampir z Uniejowic zakatował matkę na oczach dziecka. "Był pan, bił mamę, upadały krzesła"Wolał zabić, zamiast dać jej odejśćHenryk W. i Elżbieta W. byli małżeństwem od blisko trzech lat. Pod koniec marca 2021 r. kobieta miała dość domowych awantur i przemocy. Wyprowadziła się od męża. Już wcześniej mężczyzna był zazdrosny o żonę, groził jej, awanturował się, a także pobił ją, lecz Elżbieta W. nie chciała, by był za to ścigany. Niestety swoją dobroć przypłaciła wynika z akt sprawy, feralnego dnia, w Wielką Sobotę Henryk W. popijał z kolegą Pawłem P. i wysyłał do żony SMS-y, by sprowokować ją do przyjścia do jego mieszkania. W końcu mu się to W. na ławie oskarżonych - Piotr Wierzbicki / OnetGdy Ela zapukała do drzwi, od progu uderzył ją z całej siły pięścią w okolice szyi, powodując takie obrażenia, że kobieta straciła przytomność i upadła na podłogę. Wskutek ciosu i upadku doznała krwiaka podpajęczynówkowego i obrzęku jak wynika z ustaleń śledczych, mężczyźni przewrócili nieprzytomną na bok i włożyli jej do ręki nóż. Miało to uprawdopodobnić wymyśloną przez nich wersję, że to pokrzywdzona zaatakowała swojego męża nożem. Po około 30 minutach Paweł P. zadzwonił na numer alarmowy, wzywając została przewieziona do szpitala, ale nie udało się jej już uratować. Paweł P. za pomoc w zacieraniu śladów i fałszywe zeznania został skazany na 1,5 roku zbrodni w Legnicy (woj. dolnośląskie) - Piotr Wierzbicki / OnetCzytaj także: Zadźgał Małgosię, bo nie odbierała. "Słowo ojciec ciężko przechodzi mi przez gardło"Zabójca robił z siebie ofiarę, ale sąd mu nie uwierzyłŚledczy ustalili, że Henryk nie tylko zabił żonę, ale też planował to od wielu lat. Przysłowiowym "gwoździem do trumny" stała się relacja z Tomaszem B., osadzonym z tej samej celi aresztu. To jemu Henryk zwierzył się, że zabił swoją żonę i że planował to już trzy lata temu, przebywając w więzieniu w P. miał być od początku jego wspólnikiem w zbrodni i potwierdzić zmyśloną opowieść o agresywnym zachowaniu Elżbiety. Henryk miał też zlecić pozostającemu na wolności koledze oblanie kwasem córki swojej Bil, córka zamordowanej Elżbiety - Piotr Wierzbicki / OnetUstalenia śledczych potwierdziły prawdomówność tego świadka. Znał bowiem szczegóły, o których mógł wiedzieć jedynie oskarżony. Również biegła psycholog stwierdziła, że zeznania Tomasza B. są szczere, spontaniczne i Henryk W. cały czas konsekwentnie trzymał się linii obrony koniecznej. Twierdził, że to Ela zaatakowała W. na sali rozpraw - Piotr Wierzbicki / Onet— Ja się tylko broniłem, nikomu nie chciałem zrobić krzywdy, szczególnie mojej żonie. Stał się wypadek po prostu. Przybiegła, chciała dziabnąć mnie nożem, no to, co miałem zrobić, wysoki sądzie. Kto by się spodziewał, że tam ktoś umrze — przekonywał na ostatniej jednak nie przekonał. — Sprawstwo i wina oskarżonego Henryka W. nie budzi wątpliwości. Oskarżony jest głęboko zdemoralizowany i niebezpieczny dla społeczeństwa. (...) Taka kara zdaniem sądu jest sprawiedliwa — mówił sędzia sprawozdawca Kazimierz nie był w stanie spokojnie wysłuchać uzasadnienia wyroku. Zażądał wyprowadzenia go z sali także: Były policjant o polowaniu na seryjnego mordercę. "To ją zostawił sobie na sam koniec"Dziękujemy, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe utworzenia: 18 lipca 2022, 07:00Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.
W każdej rodzinie istnieją jednostki, które postrzega się jako “wywrotowe”, odchodzące od idealistycznej historii rodu – czy to w sensie pozytywnym, czy negatywnym. Często aby zostać rodzinną “Czarną Owcą” wystarczy zadawać pytania tam, gdzie inni milczeli, albo kwestionować to, czego niesłusznie, wbrew logice, nikt nie ruszał przez pokolenia. Nawet jeśli prawda kole w oczy, powiedzenie “król jest nagi”, budzi czasem rodzinę i społeczność ze snu, w którym w gruncie rzeczy wygodnie się wszystkim spało. Jeśli czujesz się rodzinnym buntownikiem, Czarną Owcą, kimś, kto wprowadza ferment, ten tekst jest dla Ciebie. Warto go przeczytać także wtedy, kiedy buntownicze zachowania dotyczą np. dzieci i nie znajdujemy ich przyczyn czy źródła. Czarną Owcą w rodzinie jest zwykle osoba, która burzy utarty porządek, idzie pod prąd, mówi “nie” tam gdzie inni mówili “tak”, chociaż być może wcale nie chcieli. Zadaje pytania. Kwestionuje, pokazuje nieścisłości. W negatywnej opcji wzorca, taka osoba idzie w zachowania autodestrukcyjne lub przeciw porządkowi społecznemu, ponieważ i takie historie w rodach się zdarzają. Świat ewaluuje, ale systemy rodzinne zmieniają się bardzo wolno. Dziś, analogicznie do historii sprzed wieków, aby zostać Czarną Owcą wystarczy wybrać zawód, który nie pasuje do wyobrażeń reszty, zadeklarować inną orientację seksualną, rozwieść się, wyjechać z kraju, porzucić wiarę przodków czy przestać słuchać rad starszych. Grzeczny byłem przez 35 lat – mówi Tomasz. Ale kiedy pochorowałem się po latach zapierdalania w korpo i zdecydowałem porzucić karierę, ojciec powiedział mi, że dla niego właściwie nie istnieję – jakbym umarł. Ojciec, który 45 lat pracował przez 50 tygodni w roku, nigdy nie wykorzystywał pełnego urlopu, nie brał zwolnienia, nie mógł zrozumieć, jak mogłem porzucić pracę za dobre pieniądze, wynająć mieszkanie i wyjechać do Tajlandii, żeby pracować zdalnie za 1/5 wcześniejszej stawki. Nie miało znaczenia, że to uratowało mi życie, ponieważ depresja, na którą chorowałem przez całe dorosłe życie naprawdę by mnie zabiła jeślibym jeszcze rok, dwa a może pięć lat pociągał w trybie, w który wszedłem niejako z automatu jako 22 latek. Od tego czasu nie rozmawiamy właściwie w ogóle. Jeśli – ojciec pyta kiedy zamierzam żyć normalnie. U mnie do zostania rodzinną czarną owcą starczyła rezygnacja ze studiów, a potem życie bez ślubu i co chyba rodzinę zszokowało najbardziej, decyzja o posiadaniu 3 dzieci – mówi Olga. Dostałam imię po Boznańskiej, którą uwielbia moja mama. Mama wykłada sztukę na jednym z lepszych uniwersytetów, całe życie była niezależna, wierzyła nie w boga – ale w niezależność, pracę, karierę, na tym budowała całą swoją tożsamość. Kiedy po 2 roku studiów malarskich zdecydowałam, że to dla mnie kompletna strata czasu, że nie będę żadną artystką, a tym bardziej nie kręci mnie opowiadanie o sztuce, mama przestała się do mnie odzywać na prawie dwa lata. Narodziny pierwszej wnuczki przyjęła z radością, kolejnych, z przerażeniem. Dla mojej rodziny – w tym babci, ciotek – to że nie mam wyuczonego zawodu ( przez lata pracowałam w agencjach reklamowych, teraz zajmuję się dziećmi), to że nie poprzestałam na 1 dziecku i w żartach mówię, że mogę mieć i 5, jest kompletnym szokiem i tematem do drwin. Jestem Czarną Owcą, bo zaczęłam głośno mówić o tym, o czym w rodzinie się nigdy nie mówiło – dodaje Patrycja. O chorobie alkoholowej, która powtarza się przez pokolenia, o problemach psychicznych, o tym, że większość kobiet w rodzinie udaje, robi dobrą minę do złej gry, “wisi” na swoich dzieciach, nie pozwala się im usamodzielnić. Obnażyłam żerowanie na poczuciu winy, wykorzystanie seksualne, wstyd, który funkcjonował w rodzinie przez pokolenia. To wystarczyło. Ja zaczęłam zdrowieć, ale rodzina się ode mnie odwróciła. Taka była cena prawdy, której nikt nie chciał słuchać. Takich historii mogłabym przywołać dziesiątki, ale wszystkie mają wspólny rdzeń: rodzina, ród, rządzi się własnymi prawami i każda ma osobny, często zupełnie odmienny kodeks postępowania, schemat życia, któremu sprzyja. Wyjście poza ten schemat pozwala się rodowi, rodzinie, czy w ogóle nam jako społeczeństwu rozwijać, ale budzi też bunt, szok, niedowierzanie czy siły, które z obawy przed utratą wpływów, ze strachu przed odrzuceniem, starają się utrzymać wszystko w ryzach. Skąd się biorą czarne owce w rodzinach? Najczęściej z naturalnej potrzeby rozwoju, która nawet jeśli nie jest widoczna i uświadomiona w rodzie, żyje w nim i szuka dróg do rozwiązania istotnych rodzinnych kwestii, traum itp. Dziedziczymy nie tylko niebieskie oczy czy skłonność do wysokiego wzrostu, ale także strach, poczucie wyobcowania czy nastawienie do życia. Wielu z nas niesie ze sobą przeżycia przodków, z których nie do końca zdaje sobie sprawę – pisałam w tym tekście. Historie rodzinne pełne są opowieści o jednostkach, które zostały odrzucone, zeszły na złą drogę, albo o których się nie wspomina. Także takich, które po prostu nie pasowały do schematów i z którymi kontakt się urywał. Według Berta Hellingera „Tak zwane Czarne Owce rodziny są w rzeczywistości poszukiwaczami dróg wyzwolenia dla drzewa genealogicznego. Ci członkowie drzewa, którzy nie dostosowują się do zasad lub tradycji systemu rodzinnego, którzy stale szukają, aby zrewolucjonizować przekonania, w przeciwieństwie do dróg naznaczonych tradycjami rodzinnymi, ci krytykowani, osądzani, a nawet odrzucani, są powołani do uwalniania drzewa powtarzających się historii, które frustrują całe pokolenia. Czarne Owce, to ci którzy się nie adaptują, ci którzy krzyczą, buntują się, naprawiają, detoksykują i tworzą nową, kwitnącą gałąź. Niezliczone niespełnione pragnienia, niespełnione sny, sfrustrowane talenty naszych przodków manifestują się w ich buncie, szukając swego ujścia.” Nie jest łatwo być Czarną Owcą Chociaż czasem może wydawać się, że skoro podążamy drogą naszego wyboru, to powinno nam być łatwiej, to przecież wcale nie jest. Świetnie pokazuje to np. bajka o Brzydkim Kaczątku. To ono szuka swojej drogi, swojej rodziny, wychodzi z kurnika i marzy o lataniu, o czymś więcej niż grzebanie pazurem w ziemi, a wszyscy wokół pukają się w głowę. Takich historii doświadczamy często jako młodzi ludzie. Nasz bunt jest niezrozumiany, nie znajdujemy na niego przestrzeni. W rzeczywistości, bunt jest często po prostu wołaniem o akceptację i jeśli słyszymy: “możesz żyć po swojemu, będę Cię kochać mimo tego, że nie zawsze Cię rozumiem” – bunt słabnie i odchodzi, albo przybiera pozytywne, rozwijające formy. Często odrzucenie przez ród czy wieczna walka o prawo do życia własnym życiem, wbrew rodzinnym przekazom, oznacza problemy dla osoby, która w taką rolę wchodzi. Mogą to być: różne problemy zdrowotne – choroby autoimunologiczne, alergie nadwaga za którą stoi odrzucenie, porzucenie próba ochronienia się przed światem ( pisałam o tym w e-booku) problemy finansowe, ze znalezieniem swojego miejsca w świecie problemy w relacjach, związkach, które biorą się z potrzeby ( często nieświadomej) powtarzania rodowych schematów – tzw. rodowa lojalność . Czarne Owce często odnajdują swoją drogę do spełnionego i szczęśliwego życia, najcześciej jednak przechodzą długą drogę niczym wspomniane już Brzydkie Kaczątko, a satysfakcję, radość i spełnienie osiągają w dojrzałości – często po 40 urodzinach lub później. Do bycia Łabędziem trzeba dorosnąć. I to jest z pewnością ta dobra wiadomość. Czarna Owca wśród swoich ! 🙂 Jak żyć kiedy czujesz się Czarną Owcą? Przede wszystkim nie rezygnuj z siebie. Twoja rola w rodzinie jest bardzo ważna i o ile Twoje poczucie buntu nie prowadzi Cię na manowce autodestrukcji, pielęgnuj je w sobie i nie rezygnuj z siebie! W głębi naszego serca i duszy, mieszka najczęściej głos, który każe nam szukać własnej drogi i iść przed siebie, nawet jeśli droga, którą idziemy jest na początku bardzo wyboista. Wiele osób pyta o to, czy można się dogadać z rodziną, czy warto za wszelką cenę szukać porozumienia – bo w gruncie rzeczy przecież chcemy być kochani, zrozumiani, akceptowani. Warto – ale nie za wszelką cenę. Porozumienie zależy zawsze od obu stron relacji i jak pisze C. P Estes, trzeba zachować umiar, nie robić tego na siłę i za wszelką cenę. Stosowne, czy raczej oczekiwane zachowanie wcale nie sprawia, że ród nas zaakceptuje – a nawet jeśli, to dopóki stoi w sprzeczności z tym, czego potrzebujemy, pozostaje zdradą siebie – a tą jest trudno sobie wybaczyć. ”Jeśli próbowałaś się wtłoczyć w jakiś szablon i to się nie udało, masz najprawdopodobniej dużo szczęścia. Może i jesteś wyrzutkiem, ale ocaliłaś duszę. Bez porównania gorzej jest tkwić tam, gdzie nie mamy czego szukać, niż tułać się przez jakiś czas w poszukiwaniu psychicznego kontaktu, jakiego nam trzeba. Szukanie swego miejsca nigdy nie jest pomyłką. Nigdy. Po zimie zawsze przychodzi wiosna. Trwaj i wciąż szukaj. Rób swoje, a w końcu odnajdziesz drogę.” — Clarissa Pinkola Estes I na koniec … Pamiętaj, że Ty jako Ty – wyrzutek, buntowniczka, ktoś kto ma odwagę wybierać po swojemu, jest często osobą która realizuje marzenia wielu swoich przodków. Babki, która tkwiła całe życie w nieszczęśliwym małżeństwie, pokoleń kobiet, które wychodziły za mąż nie z miłości, a z powinności, mężczyzn, którzy nie mogli się realizować, bo czuli na plecach ciężar rodzinnych obowiązków, których wcale nie chcieli dla siebie, zaprzepaszczonych karier, czy nieuleczonych chorób, które pojawiały się w rodzie. Czarna Owca nie pojawia się nigdy bez powodu. Pojawi się po to, aby powiedzieć: “sprawdzam, nie możemy dłużej o tym milczeć, czas wypuścić te trupy z szafy, dosyć tajemnic” – czy w innym wariancie: “mamy prawo do szczęścia i dobrego życia, mamy prawo wybierać po swojemu, nasze życie nie jest serią wiecznych cierpień”. Jeśli nie odnajdujesz się w swoim rodzie – możesz szukać swoich także poza nim. Możesz transformować to co nie działa i często – po pewnym czasie wrócić do struktury, z której na jakiś czas, trzeba było odejść. To nie jest łatwa droga, ale WARTO nią iść! Pamiętaj! Czarnych Owiec jest więcej. Jestem jedną z nich. Temat jest początkiem cyklu rodowego, który planuję kontynuować przez najbliższe tygodnie. Jeśli jesteś zainteresowana, koniecznie daj serduszko pod postem. Jesienią planuję także warsztaty dla osób, które chcą zgłębiać rodowe historie i pracować nad geneogramem. Termin ogłoszę przed wakacjami. Jeśli chcesz dowiedzieć się o nich w pierwszej kolejności, wyślij mi wiadomość na margot(małpa)
fot. Adobe Stock, Miguel Byłam silna. Za siebie i za córkę. Zaciskałam zęby, gdy wyła pod moimi drzwiami, ale jej nie wpuściłam. Miałam nadzieję, że ją uratuję. Uważam, że świat napędza niesprawiedliwość. Jednym wiedzie się dobrze, innym źle, i nie ma na to żadnej reguły. Nie możesz powiedzieć – będę robił tak i tak, będę myślał tak i tak, i to zapewni mi spokój duszy oraz bezpieczeństwo materialne. Nie – recepta na zadowolenie, która sprawdziła się u jednego, u innego nie działa. Coś, co doprowadziło do zguby jedną osobę, inną wynosi na szczyt. – Nie może pani nieustająco wybaczać swojej córce – powiedział mi profesor T., który ma wielkie osiągnięcia w wyciąganiu ludzi z uzależnień. – Ona może przyrzekać, że już więcej nie weźmie, i nawet będzie tego chciała, ale narkotyk jest od niej silniejszy. Doskonale o tym wiem. Maja zaczęła brać w trzeciej klasie liceum. Zaczęła od dopalaczy, potem amfetamina, kokaina. Dowiedziałam się o tym przed maturą, gdy przyłapałam ją na podkręcaniu się amfą. Nie mogłam uwierzyć, że moja grzeczna dziewczynka bierze. Przecież miała być pisarką, dziennikarką, gwiazdą telewizji – Ty i te twoje rojenia! – krzyczała mi wtedy w twarz. – Nigdy nie spytałaś, kim ja chcę być, jakie mam marzenia, co chcę zrobić ze swoim życiem. Mam wrażenie, że wtedy wcale nie wsłuchiwałam się w jej słowa. No bo co może wiedzieć o życiu niespełna dziewiętnastoletnia dziewczyna, prawda? To rodzice wiedzą, jak ustawić dziecku życie. Dla mnie najważniejsze było co innego – skąd wzięła pieniądze na narkotyki. – Skąd? – Maja zmrużyła oczy. – Dawałam dupy. Stąd. Nie uwierzyłam. Nie chciałam uwierzyć. Bo to by znaczyło, że mój mąż miał rację. – Widzisz tylko to, co chcesz widzieć. To dotyczy mnie, Majki i całego świata. Nie chcesz widzieć prawdy, bo to by znaczyło, że życie przestanie być wygodne, a ty zaczniesz się martwić. A przecież ty nie lubisz się martwić. To prawda. Nie lubiłam się martwić Zamykałam więc oczy na każdą niewygodną prawdę. Na to, że mąż ma problemy z sercem i nie wolno mu pracować ponad siły. Na to, że moja córka jest narkomanką… Ale pewnego dnia nie było już możliwe, bym zamiatała problemy pod dywan. Mąż zmarł na serce, a córka nie zdała matury. Pobudka była bolesna. Zrozumiałam, że wreszcie czas stać się taką matką, jaką myślałam, że jestem. Zaczęłam nawiązywać kontakt ze swoją córką. Nie było łatwo. Była nieufna, wrogo nastawiona, nie mogła uwierzyć, że się zmieniłam. A ja tak bardzo chciałam ją przekonać, że to prawda, że stałam się najbardziej rozumiejącą matką wszechświata. Myślę, że prowadziło mnie także poczucie winy. Uznałam, że to ja wepchnęłam Maję w objęcia nałogu – moje wymagania, moja ślepota, i w gruncie rzeczy moja obojętność. I pogarda. Uważałam, że ja wiem najlepiej, i nikt nie ma prawa do własnego zdania. To właśnie jest pogarda. Przez kilka kolejnych lat próbowałam udowodnić Mai, że moja miłość jest szczera. I tak jak kiedyś nie pozwalałam jej na nic – teraz pozwalałam na wszystko. Tłumaczyłam jej każde zachowanie. Płaciłam krocie za kolejne odwyki – i tylko płakałam razem z nią, gdy znów wpadała w ciąg. – Kochanie – błagałam. – Przestań. Masz 22 lata, przed sobą całe życie, mnóstwo szans. – Obiecuję – mówiła. – To ostatni raz. Pozwól mi ostatni raz… Maja staczała się, a ja byłam bezradna. I wtedy dowiedziałam się o profesorze T., który już wielu młodych narkomanów wyciągnął z uzależnienia. Prawdziwy cudotwórca. To właśnie on powiedział, że muszę postawić tamę. – Dopóki ona będzie wiedziała, że ma dokąd pójść, że jest miejsce, gdzie zawsze ją odratują, zrozumieją, wybaczą, nigdy tak naprawdę nie odstawi narkotyków – powiedział. – W pewnym momencie trzeba powiedzieć dosyć i zatrzasnąć przed nią drzwi. – Ale to moja córka… – patrzyłam na niego wstrząśnięta. – To przeze mnie! – Proszę pani, dziś ważne jest tylko to, kto jest winien, że wciąż bierze. Dał mi książkę do przeczytania. Tam były historie rodzin, które walczyły z nałogami swoich bliskich – narkomanią, alkoholizmem, hazardem i innymi. Wynikało z nich jasno, że współczucie i pomoc uzależnionym, którzy tak naprawdę nie chcą rzucić nałogu, tylko pogarszały sprawę. Oni czuli się usprawiedliwieni. Natomiast przecięcie wszelkich więzów i pozostawienie nałogowców samym sobie wywoływało w końcu wstrząs, który sprawiał, że wreszcie chcieli coś ze sobą zrobić. Profesor T. skontaktował mnie nawet z kobietą, Katarzyną, która przeszła to samo, co ja. Spotkaliśmy się w kawiarni – ja, ona i jej trzydziestoletni syn, Tadek, od siedmiu lat czysty. – Musi pani to zrobić – powiedziała Katarzyna z mocą i spojrzała z dumą na syna. – Walczyłam trzy lata, kiedy wreszcie wytłumaczono mi, że robię synowi najgorszą krzywdę. Więc zamknęłam drzwi. Bałam się, ale profesor miał rację. Popatrzyłam na Tadeusza. Skinął poważnie głową. – Musi pani zrozumieć, że narkoman jest jak człowiek opętany – powiedział cicho. – Siedzi w nim demon, który mówi mu, co ma robić, i co myśleć. A to sprowadza się do jednego – wziąć kolejną działkę. Jeśli tego nie zrobisz, on cię karze – bólem, nieustannym głodem ciała i duszy. I naprawdę potrzeba ogromnego wysiłku woli, by go pokonać. I proszę mi wierzyć, wizja sukcesów, spokoju, szczęścia i normalności nie jest dla uzależnionego wystarczająco wysoką nagrodą, by obudziła się w nim wola. To może być miłość lub strach. Mnie obudził strach. Gdy cała rodzina się ode mnie odwróciła, nie miałem gdzie spać, co jeść. Nie powiem pani, co robiłem, żeby zdobyć kolejne dawki – w oczach młodego mężczyzny przesunął się cień. – Nie jestem z tego dumny – dodał po chwili. – Ale pewnego dnia, wiele miesięcy po tym, jak stałem pod zamkniętymi drzwiami domu rodziców i błagałem, żądałem, żeby mnie wpuścili, a oni milczeli, dotarło do mnie, co robię. Mieszkałem już wtedy w ruderze, z innymi takimi jak ja, spałem w barłogu. Obudziłem się, a moją pierwszą myślą było, że muszę poszukać kogoś, kto da mi kokę. I wtedy zobaczyłem, że jeden z tych, co ze mną mieszkał, umarł. Patrzyłem na jego otwarte oczy, usta, dostrzegłem jego wynędzniałe ciało. Rozejrzałem się wokół, i nagle dopadł mnie strach – że jeśli czegoś ze sobą nie zrobię, umrę jak on, sam, bez pomocy. W wieku 24 lat. Strach był tak wielki, że wystarczył, by pokonać wolę demona. Zgłosiłem się na odwyk. – Wrócił do domu dopiero trzy miesiące później – powiedziała jego matka. – Gdy był czysty. Patrzyłam na mężczyznę i wiedziałam, że muszę zrobić to samo. Więc gdy Maja po raz kolejny złamała słowo i przyszła na głodzie, by się wykąpać, zjeść i dostać pieniądze na kolejną działkę, nie wpuściłam jej do domu. Powiedziałam, że przyjmę ją, jak przyjdzie czysta, po odwyku. Takie jest życie? Co to za gadanie?! Zmieniła się w furię. – To wszystko twoja wina! – wrzeszczała. – Ty mnie do tego pchałaś, a teraz umywasz ręce? Nienawidzę cię! Och, wyzywała mnie od najgorszych, używała słów, których nigdy wcześniej nie słyszałam – plugawych. Ale musiałam być silna. Stałam oparta plecami o drzwi wejściowe i płakałam z pięścią wciśniętą w usta. Modliłam się do wszystkich bóstw tego świata, by to się udało. Nie otworzyłam wtedy drzwi, jak i nie otworzyłam kilka następnych razy, gdy się dobijała. Nie odbierałam telefonów. Gdy, wynędzniała, stanęła pod moją pracą, ominęłam ją, jakbym jej nie znała, choć moje serce krwawiło. Nie mogłam jeść, spać, schudłam w trzy miesiące 10 kilo, postarzałam się o dekadę. Ale profesor T., do którego chodziłam co tydzień, utrzymywał mnie w tej decyzji. – Musi być pani silna, za siebie i za córkę – mówił. Byłam silna. Prawie rok. Aż pewnego dnia siedziałam przy kolacji, za oknem trzaskał mróz, księżyc w pełni stał wysoko na bezchmurnym niebie. Patrzyłam w okno, jedzenie leżało nietknięte na talerzu. I nagle po prostu wstałam i poszłam szukać córki. Nie byłam w stanie zrobić niczego innego. Szukałam jej dwa dni – nie wracając do domu, nie śpiąc Chodziłam po melinach, pytałam, płaciłam. I w końcu ktoś wskazał mi miejsce, gdzie mogła być. Jakiś squat na granicy miasta. Zdążyłam w ostatniej chwili – leżała w barłogu, półnaga, brudna, wymarznięta, umierająca z przedawkowania. Obok niej spał brudny facet z opuszczonymi spodniami. Nawet nie chciałam myśleć, co to znaczy. Tylko to mogło mnie uratować przed załamaniem. Karetka zawiozła Maję do szpitala, lekarze zaczęli ją ratować… ale było za późno. Moja córka zmarła. Gdybym jej nie odszukała, nawet bym nie wiedziała, co się z nią stało! Profesor T. powiedział tylko: – Cóż, zdarza się i tak. Najwyraźniej nie miała w sobie woli. – Ale tego pan w swojej książce nie napisał – krzyczałam. – Nie powiedział pan słowa o tym, jak rozpoznać, komu może się udać, a komu nie. – Tego nikt nie wie – odparł. – Takie jest życie. Ale pani spróbowała… – Bzdury – płakałam. – Gdybym jej nie odrzuciła, wciąż by żyła. Zaopiekowałabym się nią. Miałaby dokąd wrócić, żyłaby jak człowiek, nie jak zwierzę! I może pewnego dnia coś by się wydarzyło, mężczyzna, dziecko, Bóg… Dlaczego innym się udało, a jej nie? Dlaczego mnie się nie udało? Milczał. Cóż mógł powiedzieć. Że świat jest niesprawiedliwy i nikt nie wie, jakie działanie gwarantuje korzystny skutek? To już sama wiem. Czytaj także: „Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"
Jakiś czas temu postanowiłam zadbać o siebie i zmienić swoje życie. Nie sądziłam, że zmieni się w piekło. Rozwód, o którym myślałam od lat a zdecydowałam o wiele za późno jakoś przetrwałam. Rzuciłam wieloletnia pracę i zaczęłam od nowa. Po rozwodzie moi rodzice jakoś jeszcze to znieśli choć byli bardzo przeciwni ale w momencie, w którym związałam z drugim mężczyzna rodzina się kompletnie ode mnie odwróciła. Od mamy słyszę często bardzo obraźliwe słowa. Usłyszałam nawet, że nie ma już córki… Tata…nic nie mówi, nie reaguje, jest pod wpływem mamy. Rodzeństwo…nigdy nie mieliśmy dobrego kontaktu i nigdy nie poszli by za mną w ogień. Wszyscy się ode mnie odwrócili, nie chcą mnie w tym wesprzeć. Były mąż grozi mi, że zrobi ze mnie wariatkę i odbierze dzieci. Jestem załamana. Nie mam nikogo z kim mogę porozmawiać żeby mnie wysłuchał i zrozumiał. Brakuje mi mamy. Czasem a może nawet często myślę żeby już to wszystko skończyć. Brak mi sił do życia. Tylko kiedy patrzę na swoje dzieci staram wziąć w garść i pozbierać ale jest mi bardzo ciężko. Czuje się odrzucona, niechciana i niekochana.
rodzina się ode mnie odwróciła